Na powierzchni ciała
Gdzieś w głębi snu
czuję szelest Twojej skóry.
Gdzieś pomiędzy myślą a słowem
słyszę modlitwy, skierowane
do samego siebie.
W okolicy serca
rozpanoszyła się wiara w to,
co nadludzkie i prostolinijne.
Wyobrażam sobie odległe pomruki
dusz, które nie natrafiły
na właściwe ciała.
Przyszłość zadaje pokutę - pielęgnować
pamięć, póki samotność
nie wyda owoców.
Rozpamiętuję wciąż ten ból,
o który błagałam noc,
gdy zmierzch zapadał zbyt łapczywie.
Nie, nie czekam wcale na świt!
Pozostawię po sobie
kilka łakomych pytań.
Pozostawię garść wielokropków
i natrętnych przecinków. I wiem -
przepadnę zbyt dosadnie,
żeby nadać imię
nowo narodzonemu marzeniu.
Widziałam w Twoich objęciach
bochenek chleba - naprzykrzał się niebu,
był sobie słońcem
w pobliskiej dekadzie.
Odszukałam Cię na powierzchni ciała -
zaplątanego we własny dotyk,
pogrążonego w czułości,
jakiej dokąd nie rozumiałeś.
Dodaj komentarz