Ubrana w słońce
Powracam, ubrana w słońce,
z niebem na ustach.
Jestem, choć życie – poczęte nie w porę –
kojarzy się z istnieniem snu.
Przysiadam na nagiej gałęzi,
widzę przed sobą
połacie martwych ogrodów,
archipelagi obumarłych wzruszeń.
Wtulam się w pierś czasu – słyszę,
jak pokornie lśni Twoje serce.
Chciałabym zrozumieć krzyk łez,
lecz wiem: ciału niedaleko stąd
do chwały.
Brak mi odwagi, aby spłodzić
świetny poemat. Nie mam dość
marzeń, aby wskrzesiły samotność,
porównały się do prawdy.
Mój opuszczony wędrowcu,
kocham się w Twej melancholii,
rozumiem przyszłość,
która prędko nie nadejdzie.
Prowadzi nas ta sama ścieżka,
opuszczona przez wszystkich,
cała w żałobie.
Przyjdź, poczuj w duszy zaprzepaszczoną łzę.
Doświadczam rzeczywistości
jak zwykle na opak.
Może zrozumie mnie noc,
cała w roztrzaskanych gwiazdach,
ciemność wskrzeszona z wolności.
Dodaj komentarz