W sidła ramion
Schwytałam niebo w sidła ramion.
Gdzieś pod powierzchnią czasu
kłębią się łzy,
których przestałam się bać.
Tutaj, w pobliżu światła,
sączą się cienie – nie do twarzy.
Zakneblowana nocy, nakarm
swym milczeniem gwiazdy,
konstelacje tłoczące się
u wejścia do nowoczesnego czyśćca.
Nie potrafię sprostać oczekiwaniom
nadziei. Nie umiem śnić pod dyktando
wspomnienia.
Czy muszę kochać
na złość samotności?
Czy jestem warta jedynie pękniętego lustra,
gdzie nikt już nie mieszka?
Przyjdź, sromotna ekstazo.
Powróć, zanim obiecany poranek
rozpostrze usta.
Nie słyszę, jak Twoje ciało oklaskuje
powrót pamięci.
Przejaskrawiona jest tutejsza północ.
Niepochlebna złość, jaką żywię
w ramach rekompensaty
za życie.
Czy kolejna droga powierzona jest
wyczerpanym stopom?
Bóg nadał imię – nikt nie pamięta,
skąd się wzięła tęsknota.
Gdzieś z tyłu pozostała wolność.
Nadeszła wykradziona przyszłość.
Dodaj komentarz